Strona:Paweł Staśko - Serce na śniegu.djvu/174

Ta strona została przepisana.

leśnego parowu w poszukiwaniu za niedźwiedziem. Jednakże po tych snach niecierpliwość dziewczyny wzrosła do tego stopnia, że jeszcze dziś zapragnęła namówić Jędrka do wycieczki i jak najprędzej zobaczyć króla boru. W czasie owych kilku miesięcy, spędzonych poza puszczą, już się stęskniła za widokiem grubego, niebezpiecznego zwierza, zaś nerwy, jak gdyby teraz stale śpiące, również pragnęły emocji, jaką przez długie lata miały sposobność upajać się do syta.
Wilczur, zoczywszy panią w serdaku i z ciupagą, co niechybnie znamionowało jakąś dalszą przechadzkę, jął się narzucać z towarzystwem jednak dziś wyjątkowo, aby szczekaniem nie wypłoszyć niedźwiedzia i nie wpadł w jego łapy, musiał pozostać w domu. Po prostu gwałtem zamknięto go w drewutni, albowiem w żaden sposób nie dało mu się wytłumaczyć, że tylko w tym wypadku obecność jego jest zbyteczna. Pozostał zatem zawiedziony, donośnym wyciem okazując swą żałość, zgoła pojąć nie mogąc, dlaczego tak bezwzględnie postąpiono z nim dzisiaj.
Wichna, przechodząc obok ojcowskiej limby, zatrzymała się chwilę i jakoby relikwię ucałowała smutno zabliźnione litery na gładkiej korze pnia. Ilekroć razy tędy przechodziła, zawsze ogromny żal i ból chwytały ją za serce, a jasne oczy wilgotniały i kręciły się łezki. Nie było prawie dnia, żeby o ojcu nie myślała, żeby jakieś wspomnienie nie ożyło w jej duszy. Pamięć o nim przechowywała stale jakby największą świętość, jak coś, co było sercem i opiekuńczym duchem jej puszczańskiego życia, co było słońcem i powietrzem, wszystkim, z czym się od dziecka wprost organicznie zespoliła. Miłość do matki była w niej również bezgraniczna, jak tylko córka