Strona:Paweł Staśko - Serce na śniegu.djvu/176

Ta strona została przepisana.

ko, gdzie on właściwie poszedł, jeśli nic wczoraj nie wspominał,
Nie rozważając tego długo, uznała za stosowne pożegnać się bezwłocznie i miast wracać do domu, poszukać Jędrka w górach. Tak też po chwili uczyniła, przyobiecując na kiedy indziej odwiedziny i wydeptaną percią poszła ochotnie w stronę Sołtysiego Uskoku.
Po półgodzinnym szybkim marszu już stała na poszarpanym grzbiecie góry, poczem złożyła dłonie w muszlę, poczęła hopkać naokoło. Gdy zmilkły echa, cisza powracała na nowo, jednakże Jędrka ni w ogóle człowieka nie było nigdzie ani śladu.
— Bóg wie, kędy się obraca — wyszeptała do siebie i usiadła na głazie. — Nic innego, tylko tropi niedźwiedzia abym go jutro wreszcie mogła zobaczyć. Niedobry, przecież choćby i dzisiaj winien mnie z sobą zabrać...
Rozglądała się dalej, nie wiedząc w którą udać się stronę. Stary Krzeptowski mówił, że Jędrek poszedł w góry a nie do lasu, chociaż właściwie i od Uskoku mógł przedrzeć się parowu, o którym wczoraj rozmawiali. Niezależnie od tego mógł również przeglądać bory nad Roztoką Białką, lub owe nad Porońcem. Chyba, że tylko dla uciechy poszedł sobie wędrować i wypytywać wierchy, czy już szybko śnieg spadnie... Wszak on wciąż marzy o tym śniegu, jakby wraz z nim miało mu się objawić jakieś największe szczęście.
Tak sobie w duchu przygadując, znowu podała echu głośne ho! hop! — lecz i tym razem bezskutecznie. Poczynało ją kusić, aby na chybił trafił udać się dalej w góry, jednak krótki jesienny dzień przemawiał za powrotem do domu. Stała tak jeszcze chwilę nie mogąc powziąć decyzji,