Strona:Paweł Staśko - Serce na śniegu.djvu/178

Ta strona została przepisana.

bywała najeżone igiełki tej ciekawej rośliny i roztarłszy je w palcach upajała się chętnie ich ostrą, dziką wonią. Jak sobie przypomniała, podobny zapach posiadały liście meksykańskiej takuary, tylko że tamten był bardziej mdły i bolała zeń głowa, gdy natomiast kosówka, jak ją zapewniał Jędrek, działała na oddechowe drogi jak najlepsze lekarstwo.
Naraz tuż u krawędzi lasu zwrócił uwagę Wichny jakowyś dół, dół do połowy zarosły maliniakiem i trawą. Otwór pieczary wyglądał zagadkowo i pociągał ku sobie bujną wyobraźnię dziewczyny.
— A może to jest owa hałda, z której za dawnych czasów wydobywano miedź i srebro? — przebiegło przez myśl Wichnie. — Wszak opowiadał Stach, że są takowe i właśnie kędyś tutaj między lasem a zboczem...
Wiedziona ciekawością nachyliła się nieco i poczęła ciupagą badać wnętrze otworu. Dół zda się był głęboki, bowiem toporzysko ciupagi dotknęło tylko ścian, zaś głąb tchnęła wilgocią i nieprzebitym mrokiem. Nie dając za wygraną, podniecona dziewczyna podniosła teraz kamień i lekko rzuciła go do środka. Odgłos kamienia odezwał się atoli za króciutką chwilę, że dno pieczary nie powinno być głębiej, jak na jakie dwa sążnie.
— A może to jest gawra? — coś podszepnęło Wichnie. — Ej, chyba nie, gdyż nie ma śladu, żeby stąd potężny zwierz wychodził — zaprzeczyła myśl druga.
Poczęła dalej rzucać w głąb kamieniami, ale z podobnym skutkiem: kamień rychło upadał i tylko jakby głuche echo zadudniło pod ziemią.
— O, trochę dudni... Tam jednak coś musi