być, — wyszeptała zaciekawiona nie na żarty tym tajemniczym lochem.
Nie mogąc zbadać kamieniami jego ciemnego wnętrza, wpadł jej nareszcie w oczy kilkumetrowy cienki smreczek i z miejsca zabrała się do niego. Pociągnęła go ciupagą i okrzesawszy gładko, wróciła z żerdzią ku pieczarze. Podeszła teraz z drugiej strony otworu, gdyż jak się jej zdawało, był tu punkt lepszy do badania.
Przyklęknąwszy na brzegu, jęła powoli opuszczać zerdzią w głąb. Ledwie, bo ledwie, jednak dostała dna i kilkakrotnie weń stuknęła. Wprawdzie nic w tym niezwykłego nie było, jednak dopięcie celu sprawiło jej uciechę.
Teraz z kolei chciała wybadać teren dna od prawej strony gdzie jakby się obniżał.
Z konieczności nachyliła się bardziej, lecz w tejże chwili piarżysty obręb brzegu poruszył się pod Wichną i, nim czas miała poddać się ku tyłowi, straciła nagle równowagę...
W oka mgnieniu puściła żerdkę i uczepiła się kosówki, lecz było już zapóźno: ciężar ciała wraz z piargą i gałązkami krzewu obsunął się po ścianie i z odruchowym krzykiem niefortunnej badaczki runęło wszystko w czarną głąb...
Mówi paradoks; — że w nieszczęściu bywa niekiedy szczęście, co się i teraz właśnie przytrafiło. Wichna zsunąwszy się do lochu upadła stosunkowo szczęśliwie tylko, spadając z nóg na dno, lewym kolanem tak mocno uderzyła o kamień, że ledwie usiąść mogła.
Oszołomienie oraz przestrach dziewczyny trwały najwyżej kilka sekund, poczem zmacawszy grunt rękami dźwignęła się na nogi i poczęła rozcieać potłuczone kolano. Wokół otaczała ją ciemność, pełna niepzyjemengo chłodu i stęch-
Strona:Paweł Staśko - Serce na śniegu.djvu/179
Ta strona została przepisana.