Strona:Paweł Staśko - Serce na śniegu.djvu/184

Ta strona została przepisana.

niem. — Zaraz, jeno sobie odpocznę i jeszcze trochę porozcieram kolano...
Usiadła na jakimś suchszym miejscu, zdecydowana nawet zębami imać twardej skały, byle tylko wydźwignąć się na wierzch.
Gdy tak trąc nogę obmyślała sposoby, Grot ukazał się właśnie na Sołtysim Uskoku. Prawie zziajany wydostał się na grzbiet, gdy naraz spostrzegł Jędrka z przeciwnej strony, wspinającego się na górę. Góral i pies poznali się od razu i równocześnie ucieszyli z tak nagłego spotkania, sądząc tak pierwszy jak i drugi, że Wichna musi gdzieś być w pobliżu. Na zawołanie Jędrka Grot popędził ku niemu i za chwil kilka obaj razem znaleźli się na grzbiecie.
— No, a twoja pani gdzie? — zapytał Jędrek rozglądając się wokół.
Grot spojrzał nań uważnie, jakby koniecznie pragnął zrozumieć zapytanie.
— No gdzie, bo wcale jej nie widać? Przecież sam tutaj nie przyszedłeś...
Grot zda się nie chciał w dalszą wdawać się rozmowę, gdyż ruszył znów za węchem, stale się oglądając czy góral idzie za nim, wreszcie widząc że nie zdradza ochoty, pognał uboczem ku lasowi. Widząc to Jędrek, był teraz pewny, że Wichna w lesie się znajduje i co sił w nogach pognał śladem wilczura. Leciał jakby na skrzydłach, uradowany, że spojrzy wkrótce w słodkie oczy dziewczyny i że uściśnie jej najmilszą rączkę.
Kiedy Jędrek przypędził, Grot stał już nad pieczarą i oblatując ją wokoło, poszczekiwał do wejścia na pół radosnym i niecierpliwym tonem.
Zanim zdołał odsapnąć, naraz uderzył go w uszy jak gdyby ludzki głos, dobywający się z ot-