Strona:Paweł Staśko - Serce na śniegu.djvu/185

Ta strona została przepisana.

woru. Zdumiony do najwyższego stopnia, ścisnął mocniej ciupagę i spojrzał w głąb pieczary.
— Hej, czy jest tam kto? — zawołał.
Wichna, która co tylko psa usłyszała i poznała, naraz w świetle otworu spostrzegła postać Jędrka. Zdawało się, że niespodziana radość rozerwie ją w kawałki.
— Jędruś, to ja! to ja!...
Jezy, co ty tam robisz? — krzyknął strwożony chłopak.
— Ja tutaj wpadłam i już może godzinę próbuję się wydostać!
— Czekaj, zaraz tam skoczę!
— Nie, na miłość boską nie! — zawołała co siły. — Ty również stąd nie wyjdziesz, tu jest głęboko! Słuchaj, chwyć ową żerdkę i utnij tylą ale grubszą, by mnie mogła utrzymać... Tylko uważaj, żeby tu nie wpadł Grot, — podała mu tykę.
Rozdygotany Jędrek nakazał psu warować i bez sekundy zwłoki skoczył w las.
Nie upłynęło może pół minuty, a już miał w ręce nową żerdkę i obciosywał ją po drodzy. Za krótką chwilę podał ją Wichnie, zaś sam rozkraczył się na brzegu, dobrze przed tym zbadanym.
— Teraz trzymaj się mocno i jeśli można, to stopami podpieraj się o ścianę! Gotowaś już?
Jędrek przysądził się zawzięcie i jak mógł najostrożniej jął wydobywać z dołu nad wszystko w świecie ukochaną istotę. Zadanie było nie tak łatwe, jednak wytężył wszystkie siły, by jej nie puścić lub sam nie runąć. Na skroniach i na czole wystąpiły mu żyły, twarz krwią nabiegła, nawet oczy.
Za kilka sekund już mu się ukazały jej powalane błotem dłonie, potem główka i mimo wszystko śmiejące się usteczka. Teraz uchwycił w krzep-