Strona:Paweł Staśko - Serce na śniegu.djvu/186

Ta strona została przepisana.

ką garść przegub jej ręki, następnie drugiej, aż wreszcie w pół ogarnął ją ramieniem i postawił na ziemi. Tak się czuła zmęczona, że usiadła od razu. Grot już był przy niej i skomląc, lizał ją po rękach.
— Jezu, jak ja się o ciebie przeraziłem! — wyszeptał ciężko Jędrek i również spoczął przy niej.
Chwyciła go za ręce i uścisnęła je gorąco.
— Jędruś, dziękuję ci stokrotnie! Oh, już nie wiedziałam co mam począć... Gdyby nie ty, byłabym tam została i nie wiem coby się ze mną stało dalej...
— Przecież tu można było przepaść na zawsze! — ozwał się cicho, nie mogąc jeszcze ochłonąć z przerażenia.
— Ja już o tym myślałam... Ale poczekaj, niech ci opowiem od początku — jęła mu pokrótce opisywać niektóre nocne majaczenia, a potem resztę dnia aż do obecnej chwili.
Jędrek przejęty do żywego raz bladł i truchlał, to znowu jakieś przyjazne słowo rozkosznym ciepłem oblewało mu serce.
— Powiadam ci — kończyła Wichna — że choć jestem odważna, tu już mnie począł lęk ogarniać... Jak tam jest straszno ł jakby w grobie! Zdawało mi się, że już zapada noc i razem z nią przybliżają się ku mnie wszystkie możliwe strachy. Szczęściem, nadszedłeś... Lecz skąd się tutaj wziąłeś z Grotem? — spytała nagle, z wdzięcznością lgnąc do niego oczyma.
Wracałem do Roztoki, kędy koniecznie pragnąłem wytropić ci niedźwiedzia. Mówili mi juhasi, że tam stale przebywa.
— I co? — przerwała Wichna niecierpliwie.
— Owszem, był tam jeszcze nie dawno, lecz jak się dowiedziałem przeszedł na czeską stronę.