Strona:Paweł Staśko - Serce na śniegu.djvu/187

Ta strona została przepisana.

Myślę więc sobie, zajrzę po drodze do naszego parowu. Właśnie przed chwilę chciałem przez Uskok ukrócić sobie drogę kiedy spostrzegłem Grota pędzącego w tę stronę. Oczywiście myślałem, że jest z tobą.
Słowa te coś rozświetliły Wichnie, bo aż klasnęła w dłonie.
— Ach, już rozumiem! — zawołała. — Jędruś, on nie był wcale ze mną... ja go w domu zamknęłam! Tylko on uciekł i tu za węchem przybiegł za mną... Mój mądry Grotuś, wierny, kochany! — chwyciła psa za szyję i serdecznie przycisnęła do piersi. — Jędruś, teraz wam obu zawdzięczam wybawienie...
— Cóż ja? — zaprzeczył skromnie Jędrek. — Gdyby nie Grot, to byłbym pewnie ominął tę pieczarę...
— To nic, lecz on cię naprowadził, a tyś mnie wyratował. Gdyby ciebie nie było, to Grot na pewno byłby za mną skoczył do dołu i razem byśmy tam zostali... A wszystko przez owego niedźwiedzia i to, żeś poszedł w góry bez mej wiedzy. Jużem była na ciebie okrutnie rozżalona, ale... znowu jest dobrze i wdzięcznam ci ogromnie!
— Ja chciałem jak najlepiej — wyszeptał Jędrek jakby pokornym głosem. Chciałem bez trudu z twojej strony zwiedzieć o niedźwiedziu i zaprowadzić cię prościutko do misiowego legła...
Wichna w spojrzeniu okazała mu taką gorącą wdzięczność, że się Jędrkowi wydawało, jakoby niebo otworzyło się przed nim. Czar ów był tak urzekająco działający, że w Jędrkowych źrenicach aż zawirował świat. Oparł się jednak tęsknej sile nastroju jaka poczęła go ogarniać, bo wszak miał być zawsze wesoły, żywiołowy...