Strona:Paweł Staśko - Serce na śniegu.djvu/189

Ta strona została skorygowana.

— Takich, bo ty potrafisz!
— Jakiś ty dobry...
— A ty, jak złote słonko...
Rozmawiali jak bawiące się dzieci, weseli, uśmiechnięci do siebie. Miłość czaiła się wśród nich, przenikająca wszystkie myśli, ale dziwnie nieśmiała, jakby czekała jeszcze na coś...
Rozmiłowany góral tulił do boku słodkie ramię dziewczyny i niby wiosną upajał się jej rozkosznym szczebiotem.
Szedłby tak z nią choćby na koniec świata, uszczęśliwiony i na nic niepamiętny, jak idzie młodość za swoim przeznaczeniem.

XIII

Nareszcie przyszła zima i cały górski świat ubrała w pyszne królewskie gronostaje. Śnieg zawiał spętane lodem stawy, doliny i przełęcze, wyścielił białymi obrusami skalne wądoły, wyrównał rozpadliska, źleby i poszarpane granie, smrekom wdział komże i bisiory, wybielając całą ową krainę swoim puszystym czarodziejstwem.
Brat śniegu, mróz dokonał reszty dzieła: rozsiał po tej niepokalanej czystej szacie bezmiar iskrzących się od słońca diamentów i pereł, potoki i siklawy zamienił w bajkę roztopionego srebra, komże na smrekach wyhaftował, a gdy już wszystko najcudaczniej wyrzeźbił, tchnął we swoje królestwo mroźne, majestatyczne lśnienie.
Wierchy i turnie uwieńczone diademami, strojne poniżej w kryzy śnieżnych nawisów i fantastyczne gzymsy, wcinały się jeszcze swobodniej i potężniej w błękitny i zamrożony kryształ nieba, dumne, zuchwałe wyzywające słońce, oślepiająco białe.