Strona:Paweł Staśko - Serce na śniegu.djvu/191

Ta strona została przepisana.

nych skoków i jeśli kiedy poniosło go szaleństwo, kiedy zawisnął nad przepaścią, wtedy przypinała mu skrzydła a potem w śnieżne chwytała ramiona, by uchronić go od szwanku.
Pewnego ranka Jędrek przedstawił Wichnę Zimie:
— Pani moja wspaniała, oto twa nowa, gorąca wielbicielka... Racz się z niej nie naśmiewać, boć to jeszcze narciaskie niemowlątko, lecz klnę się na twe królewskie gronostaje, że będziesz z niej niedługo z całego serca dumna! To dziewczę nie wie co to trwoga i jużby dziś chociaż zaledwie stawia kroki, pragnęło przeskakiwać doliny... A więc miej cierpliwość poczekać, a tymczasem przyglądaj się łaskawie i nakaż śniegom, ażeby były pobłażliwe...
Prośba Jędrka spotkała się nie tylko z uznaniem, ale i wielką życzliwością. Zima codziennie teraz skupiała swą uwagę na rozłożystym stoku obok Cichej Polany, gdzie od rana do zmroku uwijały się dwie narciarskie postacie. Pierwsze dni miały w sobie wiele humoru i pociesznych obrazków, co chwila bowiem roześmiana sportmenka traciła równowagę, i nurzała się w śniegu, jednak upadki, ni śnieżna kąpiel nie zrażały jej wcale, lecz jeszcze większą napawały podnietą.
Z każdym następnym dniem sceny takie jęły się zdarzać coraz rzadziej, narty posuwać się coraz prościej, składniej, z wyczuciem równowagi. Niezmordowana uczennica z takim entuzjazmem chwytała wszystkie rady trenera i tyle w tę naukę wkładała własnej inwencji, chęci i zawziętości, że się zdawało, iż poza owym sportem nic więcej dla niej nie istnieje.
Zima stała się dla niej czymś zgoła nowym i rozkosznym. Przeszła jej wyobraźnię, wszelkie