Strona:Paweł Staśko - Serce na śniegu.djvu/193

Ta strona została skorygowana.

a korowody tych postaci szły za nią aż do progu... pewnie, że szły... bo Grot najeżał często sierść i powarkiwał groźnie.
Kiedy poranne słońce snopem promieni rozlało się po stoku, rzeźka i wypoczęta Wichna już brała z kąta narty i smarowała je dokładnie. Matka, widząc niepowstrzymany zapał córki, nie wzbraniała jej wcale tej forsownej gonitwy, najwyżej tylko nakłaniała troskliwie do ciepłego ubioru. Jakże wreszcie mogłaby ją powstrzymać, kiedy ten sport aż bił od dziewczyny tężyzną, zdrowiem, radością; kiedy policzki pałały jej jak róże i przynosiła z sobą tyle uciechy z osiągniętych sukcesów i rozkosznych przymileń, że... cośby zjadła po tych trudach!
Po dwóch tygodniach przy Jędrkowej pomocy i niezwykłej pilności narty nie tylko poddały się jej całkowicie, lecz jak rasowy koń wyczuwała ruchy, a nawet myśli jeźdźca, tak i one z nią razem tworzyły teraz całość, jednym duchem natchnioną. Znała już wszystkie narciarskie kunszty i sposoby — telemarki, opory, kristianie, alpejskie łuki, pługi i t. d. ewolucje, że Jędrek, patrząc na jej wręcz znakomitą jazdę, nie wychodził z podziwu. Ledwie oczom swym wierzył, że ktoś w tak krótkim czasie mógł opanować trudną narciarską sztukę, i że takimi wynikami już może się pochlubić. Po prostu energja u tej dziewczyny szła w zawody z niesłychaną zręcznością oraz fizycznym pięknem, które działało tak czarującą żywotnością, jak działa żywioł wiosenny. Taką istotę mogła wychować tylko puszcza, tętniąca własną dziką urodą, pielęgnująca wszystkich swoich mieszkańców sobie jeno znanymi środkami naturalnej i niezawodnej kosmetyki.
Dziewicza miłość Wichny, jaka od chwili