Strona:Paweł Staśko - Serce na śniegu.djvu/195

Ta strona została skorygowana.

Gdy wróciła do domu, Jędrek z nartami czekał już na werendzie i zabawiał się z Grotem. Oczywiście, mimo wymówek musiał narciarz skonsumować jeszcze jedno śniadanie. Podobnie smacznej kawy nie pił jeszcze w swym życiu, a to pewnie dlatego, że rozkoszna gosposia sama mu ją słodziła...
Po śniadaniu Wichna przebrała się w swój sportowy kostium i troskliwie napominana przez mamusię, z nartami na ramieniu, ruszyła z Jędrkiem poza wieś. Grot znowu się rozżalił, jednak ze względu, że nie używał tego sportu i śniegi były wielkie, musiał chcąc nie chcąc zostać w domu.
Pod upłazem przypięto do nóg narty i przy pomocy kijków poczęto skośnie posuwać się ku górze. Celem wycieczki był najsamprzód Poroniec, potem Cyrhla nad Białką. Oba grzbiety były doskonale widoczne i nęciły ku sobie wysłonecznioną bielą.
Dostawszy się na upłaz, ruszyli fińskim krokiem po równej jakoby stół płaszczyźnie, dopóki się nie zaczął rozległy spadek ku dolinie. Teraz niosły ich narty już bez pomocy drążków. Jazda po lekko sfalowanej pochylni była zachęcająca i rozkoszna, śnieg jakby wymarzony. Wichna sunęła sprawnie, ochoczo, jakby znalazła się w upragnionym żywiole. Jędrek dotrzymywał jej miejsca, ponoszony nie tyle jazdą, ile widokiem umiłowanej towarzyszki.
Tak zjechali w dolinę. Ponad kilometrową przestrzeń przebyli w kilkunastu sekundach, aż zatrzymali się na zaspach.
Wichna zarumieniona od zimnego powietrza nie posiadała się z radości.
— A to była cudowna jazda! — zawołała perliście. — Czekaj, za tym ukrociem będzie stok