żebyś ten zjazd widziała, ale pod tym warunkiem, że poczekasz na szczycie aż do mego powrotu.
— Dlaczego?
— Bo jest naprawdę trudny. Spojrzyj, tam niżej jest urwisko a potym jeszcze dwa następne.
— Widzę.
— Otóż tam trzeba mieć wprawę, bo inaczej to są kawałki z nart i z nóg! — wyrzekł całkiem poważnie i jął zdejmować plecak. — Więc zostań, bardzo proszę cię o to!
— Dobrze, tylko Jędruś uważaj! — troskliwie poprosiła i ona.
Jędrek poprawiwszy rzemienie, stanął w gotowej pozycji.
— Do rychłego widzenia! — szepnął gorąco.
— Wracaj szczęśliwie! — pożegnała go wiele mówiącym skinieniem dłoni.
Ruszył. Jął początkowo zjeżdżać wolno, podskakując z nogi na nogę, niby łyżwiarz.
Wichna patrzała na ten wesoły flirt z nartami i śniegiem, ledwie wstrzymując się na miejscu, by nie popędzić za nim. Jakże się jej podobał w tych podskokach, jakiż był rączy!
Naraz jakby już dosyć miał tych żartów, Jędrek począł nabierać pędu. Już leciał niby strzała z rozwartymi ramionami, coraz szybciej. Wtem przysiadł, znów się nagle wyprostował i pochylony wprzód — zakreślił łuk w powietrzu... za chwilę drugi... trzeci... i gnał znów stokiem w takim pędzie, że się zacierał w oczach, malał, zakryty śnieżnym pyłem, niby jakąś mgłą srebrną.
Aż hen w topieli zatrzymał się na samym dnie doliny.
Wichna śledząca bacznie cały bieg, odetchnęła nareszcie.
Strona:Paweł Staśko - Serce na śniegu.djvu/199
Ta strona została przepisana.