kach rady i pocieszał, kazał się godzić z wolą Bożą.
Grot się przebudził i jął skomleć żałośnie. Wierne oddane psisko pierwszy raz ze swej służby widziało taką bolesną scenę i czuło w swym psim sercu, że coś się stało nieszczęsnego. Po chwili, widząc, że żałość jego mija wciąż bez uwagi, przyczołgał się na brzuchu aż do ramienia pana i serdecznym lizaniem jego gorącego policzka jął okazywać współczucie. Napół bezwładna dłoń skwatera spoczęła mu na głowie, ogarnęła ją czule, po przyjacielsku. Wszak w zażyłej przyjaźni przeżyli razem kilka lat, wszak kilkakrotnie siła tego oddanego zwierzęcia ocaliła mu życie, wszak w owej puszczy łączył ich wspólny los. Ileż to przygód przyszło im zwalczać. Ilu leśnych wrogów wytropić! I Grot nie zawiódł nigdy, nie dbał o życie, całym psim sercem służąc samotnikowi i jego hożej, umiłowanej córce. Gdy pies powracał z łowów, ona przyspasabiała mu posiłek, opatrywała nieraz rany, kąpała w rzece i przesłodką pieszcotą okazywała swoją miłość. Towarzyszył jej wszędzie, przewęszał czujnie czujnie drogę, którą miała przechodzić, jakby rozumiał, że owemu dziewczęciu, na które oczy samotnego skwatera patrzyły niby w tęczę, nic złego przygodzić się nie może.
Coraz to natarczywsze psie łaszenie wycisnęło z oczu Obrochty nowe, gorące łzy. Milczał przez chwilę, cisnął do piersi głowę psa i zaciskając z bólu szczęki, aż wreszcie westchnął ciężko i odezwał się cicho:
— Córuś... gdyby ano naprawdę śmierć przyszła po mnie, to przecież Grota nie poniechasz tu w puszczy, ani nie dasz nikomu, lecz zabierzesz ze sobą... Przecie zasłużył sobie na to, a po drugie wierniejszego opiekuna nie znajdziesz między
Strona:Paweł Staśko - Serce na śniegu.djvu/20
Ta strona została przepisana.