Strona:Paweł Staśko - Serce na śniegu.djvu/202

Ta strona została przepisana.

kę, pięknie, z całego serca... A tak, jestem teraz speszona!
Jędrek wreszcie ochłonął.
— Wicheńko! — szepnął jakby z wyrzutem.
— A co? Pragnęłam wcześniej zdać egzamin... No jakże, zdałam?
— I jeszcze pytasz? Z największym odznaczeniem! Hej, coś ty mi strachu napędziła... — jeszcze drżały mu wargi.
— A więc naprawdę tobie zależy na mnie? — ciągnęła go za słowo.
— Wybacz, lecz to się nie da wypowiedzieć! Raczej niech zmilknę...
Wichna zdjęła rękawice i pieszczotliwie obu dłońmi objęła go za twarz. Był to z jej strony pierwszy odruch, tak śmiały i wymowny.
— No, to się już nie gniewaj — poczęła mówić słodko, choć wcale gniewu nie widziała. — To twój orli pęd winien, który jak wicher pociągnął mnie za sobą... Wreszcie chciałam ci zrobić dwie miłe niespodzianki... Jedna — to jest ten zjazd, udała mi się wcale dobrze, tylko do drugiej, przez to fiknięcie, jakoś mi się wstęp popsuł...
— Jakaż to niespodzianka?
— Nie pytaj — i dłonią zasłoniła mu usta. — Powiem ci tam, pod Cyrhlą... Przecież to będzie wnet, a tu mi teraz już jakoś nieporęcznie...
A więc nie pytał, tylko jak skarb najdroższy ucałował jej piąstki i jął strzepywać śnieg z jej ramion, czapki i tych najcudniejszych w świecie włosów. Ta zagadkowa niespodzianka tłukła mi się po głowie jak usidlony ptak, waliła sercem niespokojnie, lecz trzymał się na wodzy, pragnął by jak najprędzej stanąć pod tą oczekiwaną Cyrhlą.
Zawrócili ku górze, rozmawiając jedynie —