Strona:Paweł Staśko - Serce na śniegu.djvu/25

Ta strona została przepisana.

wlokło się południe, a on wciąż jeszcze pasował się ze śmiercią, nieustępliwy do ostatka, cały zroszony potem, dyszący.
Wichna, bez kęsa pożywienia od rana, czuwała nad nim bezustannie, wilżąc wodą i łzami jego spieczone wargi. Widok bezwładu ojca, jego stan bezprzytomny, zamknięcie mowy i ten jęczący oddech napawały ją grozą, zdumiewały boleśnie i przerażały. Z przedśmiertną męką zwierza była aż nadto oswojona, lecz żeby człowiek podlegał równie żywym prawom, żeby w swoim rozumie nie znalazł obrony i ratunku, było dla niej czemś niepojętym, groźnym, okrutnym. Pierwszy raz w życiu widziała taki obraz i po raz pierwszy jęła się zastanawiać nad tą straszną zagadką. Patrząc na rozciągniętą postać ojca, pytała w duchu przerażona, co tą dziwną sinością powlokło jego ciało, jaka tajemna siła odebrała mu władzę, mowę, spojrzenie — jemu, takiemu mocarzowi, który niczego się nie lękał, który zawsze zmógł wszystko... W jakżeż teraz okropne musiał wpaść sidła, że ręki nawet nie podniesie, nie spojrzy, nie przemówi. Nie słyszy jej błagania, nie czuje zrozpaczonych uścisków, jakby jej już nie kochał, jakby na wszystko zobojętniał i stał się obcy, wrogi, bez skry litości...
— Tatusiu, przemów! — wybuchła nowym szlochem — spojrzyj, ja się tak strasznie boję!
Znów mu przypadła do nieruchomej głowy, prosząc by choć słowo przemówił, odgonił od niej trwogę, by ją zakrył ramieniem.
Niestety, ojciec pozostał niby martwy. Wichnę zdjął jeszcze większy strach. Mróz przeszedł ją po ciele i kneblem uwiązł w gardle.
Miała do ludzi uprzedzenie, ba tak ją uczył ojciec, lecz jakże pragnęła teraz całą duszą aby