Strona:Paweł Staśko - Serce na śniegu.djvu/26

Ta strona została skorygowana.

się ktoś pojawił, odezwał się po ludzku, coś pomógł, lub choćby tylko była czyjaś obecność.
W tym zmagającym się lęku jęła ją naglić myśl, aby co tchu rzucić się w puszczę i pędzić hen, kędy rzeka tworzy wodospad, a gdzie w pobliżu jest osiedle najbliższego skwatera. Lecz druga myśl powstrzymała ją naraz, że droga jest daleka, że nie zdąży przed nocą, a jak tu ojca tak samego zostawić? Nuż się przebudzi z tego tajemniczego snu i zażąda pomocy?
Poczęła rozglądać się bezradnie, zrywając się z ziemi, to znów klękać nad ojcem, podnosząc ręce ku niebiosom i wołać Boga o ratunek.
Nikt się jednak nie ukazał, puszcza była milcząca, błękit nieba tonął w blaskach i ciszy, nikt nie słyszał błagania. Jedynie tylko wilczur chciałby pomóc zrozpaczonej dziewczynie, pytał się wiernym wzrokiem coby uczynić, czekał na jakiś rozkaz niecierpliwie, wreszcie i on bezradny, co chwila okrążając chorego pana, począł się łasić do nóg Wichny i wyć naprzemian.
Nad samym już wieczorem powieki skwatera rozwarły się szeroko, czy znieruchomiały teraz w słup i nieokreślonym wzrokiem zapatrzyły się w górę — w zjawione widmo śmierci.
Obrochta konał.
Kilkakrotnie wyprężyło się jego potężne ciało, wykrzywiły się usta w ostatnich, śmiertelnych skurczach, pierś się rozparła i podniosła ku górze, poczem wolno opadła. Uszła z niej resztka twardego, opornego żywota — — — umarł.
Pies nagle się uciszył, skulił i rozdygotał.
Wichna również skuliła się przy psie, przy tym jedynym teraz opiekunie i patrzała struchlała w martwe, zagasłe oczy ojca.