Strona:Paweł Staśko - Serce na śniegu.djvu/28

Ta strona została przepisana.

Bywało dotąd, że rozegrana nocą puszcza jakąś dziką rozkoszą napawała myśliwską duszę Wichny, zwłaszcza gdy razem z ojcem i nieodstępnym Grotem czatowali w kryjówce na skradającego się ku ich zagrodzie ocelota, aliści teraz, tej pierwszej nocy, gdy brakło silnego ojcowskiego ramienia, to leśne wycie i poryki jęły napawać ją jakimś nieznanym, bojaźliwym uczuciem. Jedynie jeszcze pies dodawał jej otuchy, bo nawet zezwłok ojca, głuchy na wszystko i nieruchomy, budził w niej trwogę przez swą straszną martwotę. Nie mogła pojąć w żaden sposób, że ta jedyna, nad wszystko w życiu umiłowana postać, już się nie poruszy na ziemi, że już te usta nie odezwą się nigdy, i te ramiona już jej do piersi nie przygarną. Że na owym odludziu trzeba jej pogrześć ciało ojca, pogrześć jak żywcem własne serce i życie i odejść w świat samotna, nie znajoma nikomu, wśród obcych obca.
Poczęła znowu łkać na nowo, a tym rozpaczliwiej, że już jej ojciec nie uciszał, że nawet nie drgnął, kiedy spazm płaczu uchwycił ją za gardło i tylko pies skomleniem okazywał jej czułe swe współczucie, liżąc jęzorem mokre dłonie przyciśnięte do twarzy.
Z biegiem zapadającej nocy strach ją ogarniał coraz większy, nigdy dotąd nie odczuwany, do głębi serca przejmujący. Czuła, iż oprócz psa, pozostała sama jedna na świecie, bez rady i pomocy, straszliwie opuszczona, zdana na łaskę tego wrogiego wokół świata. Uczucie okrutnej samotności potęgowało w niej tę bojaźń jeszcze bardziej, bowiem wprost zaglądało jej do oczu, stwarzając w wyobraźni obrazy pełne widm i koszmarów. Mimo to jednak postanowiła czuwać aż do rana przy tym pierwotnym katafalku, a potem,