Strona:Paweł Staśko - Serce na śniegu.djvu/29

Ta strona została skorygowana.

gdy wzejdzie słońce, zabrać się do pogrzebu. Myśli, w jaki sposób zabierze się do tego ponad siły zadania, przejmowały ją zimnym dreszczem. Jak to uczyni, czy jej pozwoli serce wykopać dół i wrzucić weń ojcowskie ciało? A potem ziemią je przysypać, zostawić pod platanem i odejść precz w jakąś nieznaną dal od tej drogiej mogiły, od tej zagrody, która była jej gniazdem przez lat tyle i owej puszczy żywicielki?
Nie mając braci ani sióstr, ni rówieśniczek, nikogo oprócz ojca, z kimby podzielić mogła swoją dziewczęcą radość i porywy, — zżyła się z tym osiedlem, z rzeką, z każdym drzewem i krzewem, nieogarnioną puszczą tak bogatą i piękną o każdej porze dnia. Prawda, wszak miała jeszcze lamę dającą słodkie mleko, i drób domowy, który dla jej uciechy i pożytku zakupił ojciec u skwaterów, drób tak kochany, oswojony, gwarliwy. Więc to wszystko zostawi i opuści na głód i żer drapieżcom? Jakże bowiem zabierze z sobą to królestwo, cały ten własny światek, wszelkie umiłowanie, dokąd? Chyba, że tu zostanie z wiernym psem i będą jakoś wspólnie żyć... Będą, jak dotąd, łowić ryby w strumieniu, polować i nastawiać żelaza...
Naraz przywidziało się biednej, że ojciec poruszył się pod matą. Myśli pierzchły jej z głowy, w jednej chwili zapomniała o lęku. Rozdygotana nagłym dreszcze radości zbliżyła się do leżącej postaci i klękając przy głowie, podniosła w górę matę. W sekundzie jednak prysło złudzenie i wzdrygnęła się cała... W słup obrócone oczy ojca patrzyły kędyś w niebo martwym, zezowatym spojrzeniem... twarz była sina, nieruchoma, usta otwarte... Dotykając jej dłonią uczuła chłód, dziwny, przerażający. Poderwała się z krzykiem i pełna trwogi przykucnęła z powrotem za pniem pla-