Strona:Paweł Staśko - Serce na śniegu.djvu/30

Ta strona została przepisana.

tanu. Pies znowu rozskomlił się żałośnie, łasząc się głową do jej rąk. Wiotkie ciało nieszczęśliwej dziewczyny rozdygotało się jak w febrze. Prawie czarna twarz ojca nie schodziła jej z oczu, twarz lodowata i to zagasłe bez wyrazu spojrzenie.
— Tatusiu, mój tatusiu! — jęły bełkotać drżące wargi, podczas kiedy ręce omackiem obejmowały psa za szyję, jakby pragnęły odczuć blisko siebie jakieś żywe stworzenie. W rozpaczliwym przerażeniu wymawiała ten najdroższy wyraz, jakby błagała ojca o ratunek, lecz niestety wołanie owo nie rzuciło zasłony na ten widmowy obraz. To już nie był jej ojciec, dobry, z bezgraniczną miłością w oczach obejmujący postać córki, ale ktoś nagle obcy, zimny i obojętny, głuchy na krzyk, niemal już wrogi życiem pulsującemu sercu i uczuciu własnego dziecka, trup.
Dwa w tej chwili czucia w piersiach skulonego dziewczęcia zmagały się ze sobą — miłość do ojca wprost bałwochwalcza i równocześnie — strach przed tym martwym, tak zmienionym obliczem. Nie mogła pojąć co za okrutna moc targa ten węzeł i z korzeniami chce wyrwać z duszy dotychczasową ufność, a która przede wszystkim tę ukochaną, najdroższą w życiu postać zamieniła w upiora...
Targana szlochem tuliła się do psa, ledwie już żywa, ledwie zdająca sobie sprawę co się wokół niej dzieje. Mimo wszystko jednak nie uciekła do chaty, została obok tego szarzejącego trupa, aby doczekać świtu. Zahartowana, niemal pierwotna jej natura, niczem ujemnie w swem krótkim życiu nie szarpnięta, zaprawiona do walki z żywiołem puszczy i strumienia, mimo kobiecej przyrodzonej miękkości znalazła wreszcie w sobie siłę, by