Strona:Paweł Staśko - Serce na śniegu.djvu/33

Ta strona została przepisana.

wilczurem, chociaż znużenie na powiekach ciążyło jej jak ołów.
Naraz wśród tej jednostajności dwa ruchome fosforyczne świetliki zjawiły się w pobliżu. Olbrzymi, długi kot skradał się ku zagrodzie. Pies zawarczał gardłowo i zjeżył sierść na grzbiecie.
Wichna ocknęła się odrazu i w jednej chwili zwróciła oczy na zbliżające się światełka.
— Puma! — przebiegło jej przez myśl i równocześnie ręce ujęły sztucer, jeszcze z wieczora przyniesiony pod platan.
Zmierzyła szybko pomiędzy świetlne punkty i wypaliła. Czuła, że chybia w tym pośpiechu, nie chodziło jej jednak o trofeum, jak tylko ażeby spłoszyć drapieżnika. Istotnie puma uszła bez szwanku w stronę huczącej echem puszczy, co Grot po chwili skonstatował.
Emocja wystrzału do reszty wytrzeźwiła dziewczynę.
— Gdyby to było nie dziś, pewniebym nie chybiła — przyznała sobie w duchu, opierając się ramieniem o pień drzewa — i tatuś by się ucieszył...
Biedne, zmęczone oczy spoglądały bezwiednie na długą, szarą matę, a serce ścisnęło się boleśnie. Piersi podniosły się w oddechu i tak zmartwiały na kilka sekund, zdławione nagłym skurczem.
Gdy odetchnęła wreszcie, wstrząsnął nią szloch tak przejmujący, że obsunęła się na trawnik. Raczej był to bezłzawy jęk, suchy i targający jej ciałym przebolałym jestestwem. Na widok owej niczem nieporuszonej maty, odczuła teraz jeszcze otchłanniej, że się znajduje tutaj przerażająco sama, że wraz z wczorajszym słońcem i życiem ojca zagasło dla niej wszystko. Że z tą okropną chwilą skończyła się beztroska, że jakaś czarna wroga chmura pokryła nagle wszystkie blaski jej