Strona:Paweł Staśko - Serce na śniegu.djvu/38

Ta strona została przepisana.

dziewczę — Wichna. Puszcza śpiewała wokół swoje hymny, a ona stała jakby głucha, nie czująca rozkosznych blasków słońca, jakie się siały na jej postać, wpatrzona kędyś, jakby posąg. Na pierwszy rzut spojrzenia wyglądała na tle bujnego puszczańskiego obrazu niby cudne zjawisko, niby leśna rusałka na brzegu rzeki witająca wschód słońca, lecz gdyby bliżej objęły ją źrenice zaskoczonego turysty lub myśliwca, to spostrzegłby odrazu, że te urocze lica splamiły łzy, że jedwab jasnych włosów poplątał się wśród szlochu, a w wielkich moddrych oczach czai się lęk i rozpacz, że cała rusałczana jej postać przejął nawskroś niewysłowiony ból i trzyma niby w kleszczach to cudne młode życie stworzone do radości.
Dziś może po raz pierwszy jej usta ani oczy nie śmiały się do słońca, nie zaśpiewały pieśni wspólnie z sąsiadującym z domem ptactwem i swym srebrnym szczebiotem nie ożywiły tej samotnej zagrody...
Stała jak wryta, nie wiedząc w którą udać się stronę, gdzie spojrzeć, co najpierw począć.
Na matę, okrywającą zwłoki ojca, padły ukaśnie przez gałęzie platanu nikłe promienie słońca. Wichna zwróciła oczy na ten obraz, lecz go przysłoniły w tej chwili dwie wielkie krople łez. Wszystko wokoło zbudziło złote słońce, powołało radośnie do dziennych zajęć jedynie prócz ojca. Było to dla niej tak okrutne i niewiarogodne, że wydawało się jej ciągle jakąś okropną złudą, choć kształt martwego ciała rysował się pod matą nieruchomym konturem i straszną prawdą bił w przytomne źrenice.
Wreszcie jakaś trzeźwiejsza myśl ożywiła jej postać. Z głuchym, zdławionym jękiem poczęła wolno, jak automat stąpać ku rzece. Postanowiła