Strona:Paweł Staśko - Serce na śniegu.djvu/39

Ta strona została przepisana.

najpierw umyć zapiekłą bólem twarz, potem nakarmić, wypuścić drób i — co na samo wspomnienie przechodziło ją dreszczem — zabrać się do wykopania grobu...
Grot ze spuszczonym łbem szedł za nią ociężale, nie mogąc pojąć — dlaczego skwater leży bez ruchu pod platanem, zamiast wziąć sztucer i torbę z nabojami, boć już jest ranek w całej pełni i lada chwila sarny zejdą z polany w leśne haszcze...
Szedł dziwnie osowiały, nie zwracając uwagi na stadko barwnych i rozkrzyczanych papug, tuż nad nim przelatujących na drugą stronę rzeki, ani roje kolibrów uwijających się pośród nadwodnych krzewin i tworzących razem z bogactwem kwiatów skrzące się w słońcu najcudniejsze klejnoty.
Wierne zwierzę począł przejmować smutek i niepokój, jakby pojmowało coraz trafniej, że ta niezwykła noc, skwater tak długo bez znaku życia leżący na trawniku, nieustany płacz Wichny i ten jakiś złowieszczy nastrój wokół, że to wszystko znamionuje jakieś wyjątkowe zdarzenie, jakieś nieszczęście.
Legł na piasczystym brzegu i pytające oczy utkwił w niemej postaci schylonego dziewczęcia, jak gdyby pragnął wyczytać z niej zagadkę, — dlaczego dzisiaj nie klepie go po karku, nie rzuca na nurt wody gałązki do aportu, a przede wszystkim nie szczebiocze jak zwykle i dlaczego nie śpiewa, aby po rosie roznosiło się echo...
Za chwilę wracał z nią do zagrody, czując wyraźnie, że idzie jakąś drżąca, niepewna i z lękiem spoglądająca wokół siebie.