Strona:Paweł Staśko - Serce na śniegu.djvu/40

Ta strona została przepisana.
III.

Grób był już na jaką stopę wykopany, gdy Wichna siadła zmęczona na kopcu świeżej ziemi i odłożyła rydel. Pot zalewał jej oczy, spływał po twarzy wraz ze łzami, podczas gdy myśli opadły ją jak ćmy, radząc zaprzestać pracy i postąpić inaczej. Jakże bowiem mimo woli ojca, grześć go w niepoświęconej ziemi, jak dzikiego człowieka, pozostawić mogiłę, by ją zarosły trawy i by ślad nie pozostał, kędy snem wiecznym spoczywa ciało katolika?
Wprawdzie w puszczy jak i na kampie po drugiej stronie rzeki były liczne mogiły naznaczone krzyżami, owiane nimbem legend ścinających krew w żyłach, co nieraz ojciec opowiadał, lecz w tych leżeli inni ludzie, częstokroć rozbójnicy, ginący w walkach i napadach, albo w zawistnych porachunkach. A przecież ojciec do takich ludzi nie należał, żył cicho w swojej ranczy, nikogo nie ukrzywdził, miał szacunek u puszczańskich kabokli, a co ważniejsze, zostawił przecież ją, jedyną swoją córkę, która powinna dołożyć wszelkich starań, by ciało jego pochowano na cmentarzu. Kazał wprawdzie inaczej, ale pewnie dlatego, by jej oszczędzić trudu, jako że Guerrero było daleko i całe przedsięwzięcie ponad siły osamotnionej córki.
Obcierając pot z czoła, poczęła Wichna coraz poważniej zastanawiać się nad tem, wreszcie przyszła do przekonania, iż tylko jedno pozostaje jej wyjście — ukryć przed dzikim zwierzem zwłoki w chacie i udać się do najbliższego stąd osiedla z prośbą o ratunek i pomoc.
Dzień był już wielki, zatem należało się spieszyć. Prawie zdecydowana Wichna powstała z ziemi, kiedy nagle zaszczekał wilczur i ruszył pędem