Strona:Paweł Staśko - Serce na śniegu.djvu/43

Ta strona została przepisana.

go nie mógł pogodzić się z myślami, aż wreszcie znów się ozwał:
— Przyszedłem właśnie ze znajomymi myśliwcami poprosić go na łowy, a oto śmierć zastałem... Nie płacz — zwrócił się do dziewczyny — bo Bóg cię nie o puści... Pomożem ci, pogrzebiem ciało w Guerrero, bowiem inaczej być nie może... Zasłużył sobie na to. Tobie opieki nie poskąpię, zabiorę do swej ranczy, bo jakże ci tu samej zostać...
Młodzi myśliwi patrzyli na płaczącą, wzruszeni szczerze tak rozpaczą, jak uderzającym pięknem, jakie wiało od tej młodej postaci. Don Matheo nie kłamał kiedy ich tu prowadził... Zatem kolejno poczęli ją pocieszać, uciszać w płaczu i obiecywać wszelką pomoc.
Wichna uspokoiła się cośkolwiek, a gdy jej skwater po raz drugi ofiarował przytułek w swojej chacie, rzekła z wdzięcznością w głosie:
— Dziękuję wam, ale ja muszę stąd wyjechać... Tatuś mi nakazał...
Stary spojrzał na nią zdziwiony.
— Wyjechać, dokąd?
— Daleko za ocean, do Polski... Tam tato pozostawił rodzinę, więc muszę i tak trzeba....
Skwater dumał nad czemś przez chwilę.
— Ano, jego wola i twoja — odrzekł po przerwie. — A cóż uczynić kazał z dobytkiem, ranczą?
— Nie wspominał nic, bo już odeszła go przytomność. Wy to wszystko zabierzcie, niechaj wam służy za tę pomoc — odpowiedziała z dziecięcą gotowością.
Skwater zastanowił się znowu, bowiem zagroda don Miguela leżała w najbliższej okolicy sertonu, budząc przez swoje urządzenie zazdrość i podziw.
— Senhorita, pomoc jest moim obowiązkiem,