Strona:Paweł Staśko - Serce na śniegu.djvu/44

Ta strona została przepisana.

bo takie u nas prawo — rzekł dobrotliwie — lecz jeśli opuszczasz owe strony to ja ranczę mogę kupić. Moja jest licha, więc tu bym się przesiedlił, Nie ukrzywdzę cię w niczym, wszystko sprawiedliwie ocenię. Kiedy chciałabyś odjechać na zawsze?
Zapytanie, aczkolwiek było bardzo proste i szczere, boleśnie podziałało na Wichnę. A więc zbliża się chwila opuszczenia i pożegnania tego drogiego, ukochanego miejsca, które przez tyle lat było dla niej tak bujnym, swobodnym życiem i niemal całym światem.
Skwater, widząc wahanie i brak zdecydowania u dziewczyny, podsunął jej przyjaźnie:
— Rozważ, nic przecież cię nie nagli. Póki zostaniesz, dam ci opiekę i we wszystkim poradzę.
Rozsądek jednak jął przekonywać Wichnę.
— Prawda, mogłabym jeszcze tu pozostać, lecz cóż mi z owej zwłoki? — wyszeptała nareszcie, — Chyba, że już wyjadę razem z wami... W Guerrero kupiec don Joasinho, przyjaciel ojca przyjmie mię i dopomoże do wyjazdu za morze.
— Bueno. Uczciwy i możny jest to człowiek — potaknął skwater. — Nie traćmy jednak czasu, bo do celu daleko — dorzucił zaraz i poprosił myśliwców by mu udzielili pomocy.
Jakoż z miejsca, ze szczerą gotowością zabrali się do pracy, aby jeszcze przed nocą dotrzeć do Guerrero. W stare płótno z namiotu, jakie znaleziono w sadybie, spowito zwłoki nieboszczyka i zaniesiono je do łodzi, wymoszczonej poprzednio świeżą zieloną trawą. Wichna tymczasem jęła pakować najniezbędniejsze rzeczy, z niewysłowionym żalem rozstając się z każdym poniechanym drobiazgiem czy sprzętem. Wszystko było jej drogie, bo wszystko jej służyło, zrosło się z nią i dnia każdego narzucało się w oczy. Najpierw troskli-