giem dać mu gwałtowne, pochyłe ujście, ujęte w ramy dwóch groźnych szarych skał. W tę jakby lejowatą bramę były utkwione błyszczące oczy Wichny oraz jej towarzyszy, śledzących w napół bojaźliwym napięciu tę niebezpieczną eskapadę. Nim upłynęło kilka sekund już łódź znalazła się przed bramą, szarpana zewsząd krótką, zdławioną falą, podczas, gdy wiosła pracowały zawzięcie i zwinnie nagliły ją w tę dziko rwącą gardziel. Jeszcze, jeszcze oporna fala zabraniała jej wstępu, lecz ramiona brawurowej wioślarki już pchnęły ją w ten lej i błyskwicznie prąd przelewu przerzucał łódź za próg na rozpieniony. lecz już bezpieczny wachlarz wody.
Wichna odetchnęła swobodnie, a twarz zarumieniona wytężającym wiosłowaniem a jeszcze bardziej pokonaniem przeszkody, zdawała lekko się uśmiechać. W tej że chwili Matheo nie mniej sprawnie przedostał się za krawędź i odważnej wioślarce przesłał ręką uznanie. Myśliwcy, widać nie obeznani dobrze z wiosłem, również szukali słów podziwu i wprost z zachwytem wpatrywali się w cudną i tak dzielną dziewczynę.
— Bravo, senhorita, bravo! — powtarzał skwater gdy zrównały się łodzie. — A to niby rybitwa przepłynęłaś przez gardziel... no, no! — pokręcił głową, jakby ledwie dowierzał tej sile i zręczności dziewczęcia.
— Toć to mi nie pierwszyzna — odpowiedziała Wichna. — Tatuś mnie uczył robić wiosłem, a wreszcie sama sprzyjaźniłam się z rzeką...
Kilka urywkowych wspomnień nagle przebiegło jej przez myśl, spojrzenie mimowoli padło na zwał namiotowego płótna, kryjącego nieszczęsne zwłoki ojca i naraz wyraz jej różowej twarzyczki, jaki na chwilę spędził z niej chmurę smutku —
Strona:Paweł Staśko - Serce na śniegu.djvu/49
Ta strona została przepisana.