Strona:Paweł Staśko - Serce na śniegu.djvu/50

Ta strona została skorygowana.

znowu sposępniał i stłumił blaski w oczach. Na usilne życzenie wiosła nadal pozostały w jej dłoniach, nie poto jednak by się popisywać sprawnością, lecz aby w ruchu znaleźć choć trochę zapomnienia. Wiosłowanie, igraszka z bystrą falą oraz gonitwa z prądem rzeki były dla niej prawie że codzienną zabawą, umiłowanym sportem, słowem przerozkosznym żywiołem.
Na swym małym czółenku wprost tańczyła po wodzie, śmigała zwinnie jak jaskółka, że ojcu nieraz, gdy się przyglądał jej cudnemu szaleństwu, pałały oczy z radości i podziwu. Pewnego razu podczas nagłej powodzi, wyłowiła z rozhukanych fal rzeki ledwie już żywą, młodą sarnę, co wtedy omal nie zakończyło się nieszczęściem. Dzielna wioślarka uporała się jednak z niesfornym zwierzecięm, z rozszalałym nurtem wody i triumfalnie przyniosła ojcu niedoszłą topielicę. Wprawdzie zamiast pochwały skarcił ją wówczas ojciec nie na żarty, wnet się jednakże udobruchał i z utajoną dumą przycisnął ją do piersi, zakazując na przyszłość tak lekkomyślnych i niebezpiecznych czynów. Dnia tego do wieczora była zajęta troskliwa pielęgniarka osłabioną sarenkę, suszyła ją i ogrzała w słońcu, a kiedy wreszcie powróciły jej siły, ucałowała w śliczne chrapki i puściła do lasu.
Jakżeby teraz, w oczach tych obcych ludzi pohasała po rzece, ile sztuczek wioślarskich pokazała, gdyby nie to nieszczęście i gdyby miała tutaj swoje zwinne czółenko! Niestety, nie pora było o tem myśleć, a i czółenko pozostało w przystani, drogie, na zawsze opuszczone czółenko...
Zda się te myśli dotknęły ją boleśnie, bo zacisnęła usta aby powstrzymać wybuch płaczu i z całej siły jęła robić wiosłami. Na słowa przy-