Strona:Paweł Staśko - Serce na śniegu.djvu/52

Ta strona została przepisana.

na pół dzikiej dziewczyny, co ją te mbardziej żenowało i napawało nieśmiałością. Jak się z jego krótkie rozmowy okazało, przyjechał wprost z Sewilli do swego przyjaciela zamieszkałego w Aldamasa, a który właśnie znajdował się na łodzi, aby wśród meksykańskich puszcz i kamp zażyć wywczasów, a jeszcze bardziej nasycić się łowami.
Pomimo jednak licznych zalet pięknego caballera, usposobienie Wichny było nadal zamknięte w kole cierpienia i bezbrzeżnego smutku. Nawet na pełne współczucia słowa don Carlosa i jego towarzysza odpowiadała półsłówkami, zapatrzona gdzieś w brzegi, albo chowając oczy pod powiekami. Pozornie cała poświęciła się wiosłom, bo łódź mknęła jak z wiatrem, jednakże dusza przeżywała zgoła inne wrażenie, nad miarę pojęć przygniatające, świeżuchne jej oblicze znów nabrało kolorów, włosy rozwiały się na boki jak wyzłocony słońcem len, że oczy caballera wprost tonęły w zachwycie wobec tak uroczego dziewczęcego obrazka. Cała jej postać, smukła, wiosennie rozwinięta, zdawała się im wśród tej dziewiczej puszczy, na wstędze niezakłóconej niczem rzeki — czymś jakby z bajki, fantastycznej powieści, czemś urojonym. Zapominały, że to zjawisko jest bezdomną sierotą, że cierpi, że jest nieczuła na ich zachwyt, tylko całą swą siłą lgnęła do jego zewnętrznego uroku, ponęt i ruchów.
Wreszcie po pewnym czasie skwater wskazał na brzeg gdzie pośród gąszczy widniała mała przystań. Równocześnie opodal na niewielkiej polance ukazała się rancza, a raczej lichy szałas, miejsce zamieszkania skwatera. Po chwili łodzie dobiły do wybrzeża i osiadły na piasku. Skwater poprosił gości na krótki wypoczynek do chaty, na której progu, wywabiony głosami zjawił się mło-