Strona:Paweł Staśko - Serce na śniegu.djvu/59

Ta strona została przepisana.

ły, to się wyśmiała sama z siebie i te jakoweś płoche myśli zagłuszała piosenką.
Myślała chwilę dziwnie zakłopotana, jakby nie wiedziała co odrzec.
— Nie, senhor — odpowiedziała wreszcie szeptem — mnie trzeba stąd odjechać... Tatuś mi tak przykazał, tam mam rodzinę...
Don Carlos uznał ten temat za nieudany i przedwczesny, więc wprawnie przerzucił się na inny, odpowiedniejszy. Widać, zależało mu na tem, aby te słodkie modre oczy nie kryły się za rzęsy, lecz by coraz ufniejszą promieniały pogodą. Właśnie te oczy i cała postać uroczego dziewczęcia w pierwszej chwili spotkania urzekły go tam w puszczy i przykuły do siebie. Ledwie uwierzył wtedy, że nie na złudę patrzy, ale żywą z krwi i kości istotę. Z początku na widok jej nieszczęścia i płaczu hamował w sobie nieposkromiony temperament i podziw, stał się poważny, i usłużny, aż ostatecznie sprytem doprowadził do tego, że to niczyje i nieświadome życia dziewczę, jego poruczono opiece. Teraz, gdy dzięki miastu i troskliwości żony don Joasinha skromne szatki dziewczyny zastąpiły modniejsze, urok od tej postaci bił jeszcze większy i na zmysłowego Hiszpana działał wprost z nieodpartą siłą. Każdy jej ruch, właśnie z powodu zmiany stroju niepewny i ostrożny wydawał mu się czemś tak odurzającym przez swą prostotę i naiwność, że się narkotyzował tym obrazem jak najrzadszym haszyszem. Gorąca krew tego młodego południowca coraz bardziej gotowała się w żyłach, jednak potrafił zapanować nad sobą, aby ta cała kosztowna eskapada nie zakończyła się fiaskiem. Czekał cierpliwie na niedaleką i stosowniejszą chwilę...
Tymczasem pociąg pędził przez nieprzejrza-