Strona:Paweł Staśko - Serce na śniegu.djvu/62

Ta strona została przepisana.

smaczną potrawą i jakoś mile przepędzić wolny czas...
Wichna jęła się nieco wzbraniać, lecz jej przeszkodził mile i skinął na obsługę. Gdy garson odszedł z zomówieniem, delikatnie posadził ją na niezwykle wygodnej, zapadającej się kanapce i sam tuż obok zajął miejsce. Grot usiadł na podłodze przy samych nogach Wichny i mrużył oczy z nadmiaru elektrycznego światła, które raziło bardziej niźli tam w puszczy w samo południe słońce. Niemniej była tym zaskoczona i jego pani, rozglądając się po sali z ogromną ciekawością.
— Pięknie jest tutaj, nieprawdaż? — spytał zadowolony caballero.
— Tak — wyszeptała, jakby jej brakło więcej słów.
— Czy senhorita była już kiedy w takim pysznym lokalu?
— Raz byłam z ojcem w kawiarni w Guerrero, lecz tam nie było tak bogato... Co tu świateł, co ludzi! — dziwiła się jak dziecko.
Sala jednakże nie była jeszcze pełna, dopiero wolno się zaludniać poczęła! Obecność kobiet przy stolikach jakoś śmielej podziałała na Wichnę, bo mimo wszystko nie czuła się tu swojo. Było ich wiele, przeważnie w męskim towarzystwie, a wszystkie w wiotkie ubrane suknie, o odkrytych ramionach, roześmiane.
— Dlaczego te kobiety mają takie czerwone wargi i wąskie długie brwi? — zapytała naiwnie.
Don Carlos nie mógł powstrzymać śmiechu.
— Bo widzisz, senhorita, one tak się malują... Nie posiadają ust tak świeżych jako twoje, a wreszcie taka moda...
Nic nie odrzekła, tylko zdziwiona jeszcze bardziej patrzyła dalej na te wyszminkowane twarze,