Strona:Paweł Staśko - Serce na śniegu.djvu/65

Ta strona została przepisana.

szaleńcze i mieniące się w oczach, wirujące w zwierciadłach, ogłuszające.
Hiszpan nie pytał więcej, tylko pochłaniał ją oczyma, podsuwał jej zimny i musujący napój, prosząc słodko by piła. Wzbraniała się już coraz słabiej odurzona nietyle jeszcze winem, ile muzyką i rozbawioną ciżbą ludzi.
Don Carlos już trumfował skrycie w duchu. Pułapka była ponętnie nastawiona i z góry już był pewny całym swym głodem pożądanego rezultatu. Z takich sieci nigdy żadna ofiara mu nie uszła, a cóż dopiero ta, naiwna niczem dziecko, prawie bezwolna...
Wichna stopniowo już jęła się oswajać z tym zalewnym chaosem, gdy naraz miejsce tańczących dotąd par zajęła inna nowość: oto wbiegło na salę kilka półnagich girlsów, że tylko strusie pióra okrywały im biodra, wesołych, kłaniających się wokół.
Sala zawrzała oklaskami. Przy wtórze jazzu zaczął się nowy taniec, niczem do poprzedniego tańca nie podobny, jakiś dziwaczny. Był jednak zadziwiająco piękny, akrobatyczny, stale w napięciu trzymający uwagę. Widać, że podobał się Wichnie, bo gdy znów sala jęła tancerki oklaskiwać, poszła w ślad za innymi i biła brawa podniecona. Grot nic już teraz nie widział i nie słyszał, znużyło go to wszystko, otumaniło, że zasnął jak zabity.
Teraz po każdej przerwie następowała coraz to bardziej emocjonująca atrakcja, lecz założeniem każdej był tylko taniec w różnorodnych odmianach, przyczem również zmieniały się tancerki. Te girlsy które już wyczerpały program, tak, jak tańczyły obnażone, przysiadły się do towarzystwa napół pijanych mężczyzn, dopraszając się