Strona:Paweł Staśko - Serce na śniegu.djvu/66

Ta strona została przepisana.

wina i zakąsek, za co publicznie darzyły ich uściskiem i gorącemi pieszczotami. Nikt się temu nie dziwił i nie zwracał uwagi na ich odkryte ciało, jak gdyby ta swoboda była powszechnym naturalnym zjawiskiem. Wszystkich pochłaniał jeden odmęt zabawy i użycia, nawet te panie, które z początku zachowywały powściągliwość. Obecnie każdy zabawiał się jak pragnął, wypróżniał niezliczone kieliszki i dawał się ponosić temu szaleńczemu prądowi.
Pomiędzy Wichną a Hiszpanem przyszło również do pewnego zbliżenia. Sprawiły to wina i otoczenie i ten przedziwny jakiś dur, unoszący się w sali. Siedział teraz tak blisko niej, że się stykali ramionami, przyczem pieścił jej drżącą i gorejącą dłoń, co chwila podnosząc ją ku ustom. Oszołomione dziewczę czuło instynktem, że postępuje niewłaściwie, zezwalając na pieszczotliwe uściski, jednak brakło jej woli, by się nie zgodzić na to, a wreszcie nie chciała go pogniewać. Wszak była w jego pieczy, był dla niej dobry, uprzedzająco grzeczny. Nie przypuszczała wcale, że ta jego pieszczota, aczkolwiek miła i wzbudzająca słodkie dreszcze, kryje za sobą dziki zamysł, i że owe gorejące spojrzenia czyhają tylko, kiedy jej zamgli się przytomność i ciało same wpadnie w objęcia jego żądzy. Nie przeczuwała, że jej zagrażało jakieś zło, na tyle była nieświadoma, ufna, niewinna.
Naraz światło nieco przygasło, tylko główny żyrandol rozjarzył się ciemnoczerwonym blaskiem. Na salę wpadła czerwonoskóra para, młoda dziewczyna i mężczyzna, oboje całkiem nadzy, tylko w szyszakach z piór na głowach.
Sala dziko zawyła i oszalała od oklasków.