Strona:Paweł Staśko - Serce na śniegu.djvu/67

Ta strona została przepisana.

Wichna, choć jej alkohol szumiał w głowie, spłonęła z zawstydzenia. Spuściła oczy w dół i nie śmiała spojrzeć na tych oświetlonych nagulców poczynających dziki, nieokiełzany taniec. Wreszcie pod wpływem słów Hiszpana i ciszy zalegającej salę, przemogła ją pokusa. Spojrzała po przez rzęsy i już nie mogła ócz oderwać od tych czerwonych ciał wirujących w błyskawicznych obrotach, oddalających się od siebie, to znów się zderzających, jakby w zaciętej walce. Z ust Indianki i jej skaczącego partnera wydobywały się jakieś stłumione głosy, namiętne syki i rzężenia, podczas gdy ciała szalały w jakichś niepojętych natarciach i oplotach. Co jakąś chwilę silne ręce dzikusa opasywały wpół tancerkę, zdały się łamać jej elastyczne ciało, rzucały je przez głowę i znów chwytały w swe rozwścieczone kleszcze, że jęk rozdzierał ciszę. Ten szał i zwierzęca zaciekłość bez wątpienia imitowały samczą żądzę i walkę dwojga płci, bowiem co było z góry do przewidzenia, kobiecie zabrakło sił oporu i już bezbronna, napół omdlała jęła obsuwać się na parkiet. Wtedy z ust napastnika wyrwał się dziki okrzyk zwycięstwa, spojrzał triumfująco na rozkrzyżował ciało nieruchomej ofiary i runął na nie jak zgłodniała pantera.
Wichna przymknęła oczy, jakby przerażona tą sceną. W tejże chwili otoczyło ją ramię i w usta wpiły się nagle gorące wargi don Carlosa. Uścisk i pocałunek odebrały jej władzę, w uszach huczały ogłuszające brawa tłumu, świat cały razem z nią leciał w jakieś upojne zatracenie.
Dopiero brak oddechu oprzytomnił ją nieco. Rozpłomieniony Hiszpan nie dał jej przyjść do słowa, coś szeptał jej namiętnie, uspakajał i bła-