Strona:Paweł Staśko - Serce na śniegu.djvu/69

Ta strona została przepisana.

odważny i ciebie kocham... Pragnę ci przeto towarzyszyć, by cię nie spotkało nic złego...
Podstępne słowa zrobiły swoje: chwilowy strach, jaki dał się dostrzec w przymglonych oczach Wichny, obecnie przeistoczył się w spokój i bezgraniczną wdzięczność.
— Jakiż senhor jest dobry... niech Bóg zapłaci — wyszeptała, ujmując go za rękę.
— Ty jesteś również dla mnie dobra, a więc nie opuszczę cię i nie zostawię samej.. Obecnie już tu wszyscy pijani, przeto najlepiej będzie, gdy opuścimy lokal. Postarałem się o to, abyś mogła wypocząć do jutrzejszej podróży. Widzisz, o wszystkim myślę...
Jakiż był dobry, jakże mu można było nie zaufać!
Caballero pośpiesznie załatwił się z garsonem i troskliwie ująwszy rękę Wichny, opuścił kawiarnię. Zaspany Wilczur, z puzdrem wiszącym mu pod szyją, stąpał za nim ociężale.
Weszli na schody wyłożone miękkim chodnikiem, Wichna, wsparta na ramieniu Hiszpana, szła niby lunatyczka. Nie pytała zupełnie dokąd teraz zmierzają, godząc się z wszystkiem co postanowił opiekuńczy towarzysz.
Po chwili znaleźli się w pięknie urządzonym pokoju. Świeże bez obłoków dymu powietrze a przede wszystkim panująca tu cisza przyjęła ich kojąco.
— Otóż tu odpoczniemy... Trzeba się przespać, bo czeka na nas jeszcze długa i uciążliwa podróż. Prawda, jak tu zacisznie, miło?
Potaknęła, rozglądając się po bogato prezentującej się sypialni. Była jeszcze piękniejsza niż u don Joasinha w Guerrero.