Strona:Paweł Staśko - Serce na śniegu.djvu/70

Ta strona została przepisana.

— Ja wiem, moja najdroższa senorita jest ogromnie zmęczona... O, proszę spocząć wygodnie... tu już cię murzyn nie nastraszy, tu już nikomu wejść nie wolno...
Objął wpół zakłopotaną nieco dziewczynę i posadził na niskiej, miłej w dotknięciu sofie.
Grot się położył na dywanie i schował głowę między łapy. I on czuł się zmęczony, spragniony snu.
— A teraz, jeśli naprawdę jesteś dobra, jeśli jesteś mi wdzięczna, to mnie pocałuj... sama... z całego serca — szepnął don Carlos przymilająco.
Wichna wahała się przez chwilkę, wpatrując się przedziwnie w czarne oczy Hiszpana, a gdy ten usta swe przybliżył, rzuciła mu na szyję ciepłe, drżące ramiona i zgasła w słodkim pocałunku.
— Moja... jedyna... ukochana — rozniósł się warny szept.
Płomienne usta caballero nie nasyciły się ofiarowanym pocałunkiem, bowiem, jakby nagle oszalał, począł całować jasne włosy dziewczęcia, przymknięte oczy i gorące policzki. Czuł, że jego pieszczota budzi w niej młodą, śpiącą dotąd kobiecość, że jest miła, że ją ogarnia swą upojną narkozą. Wykorzystał umiejętnie tę nagłą falę odurzającej bezwładności, szepcząc coraz goręcej i coraz mocniej podniecając jej nerwy.
I znów z pożądliwą chciwością wpił się w konchę jej gorejących ust, wessał się w nie jak w przerozkoszny miąższ, podczas kiedy podstępna ręka szukała młodej, dziewiczej piersi. Aż wreszcie padła na atłasowe grono, dzika, głodna pieszczoty i uścisku.
Ledwie przytomna Wichna, jakby ze zawstydzenia czy z doznanego bólu, nagle się ocknęła