Strona:Paweł Staśko - Serce na śniegu.djvu/72

Ta strona została skorygowana.

za kark i oderwała od piersi caballera, nie do poznania inna, trzeźwa, błyskawicznie orjentująca się w tej niespodziewanej sytuacji. Zaczerwieniona, z rozwianym włosem i trzymająca mocno psa, wyglądała w tej chwili niby jakaś mitologiczna postać, pełna uroku i tężyzny. Mgła z oczu rozwiała się bez śladu, natomiast błysło w nich podniecenie, ale już inne, niezwykle czujne i pewne siebie. To już nie była owa naiwna, prostoduszna dziewczyna, ulegająca podstępnym, słodkim szeptom, nieśmiała, ufna w ludzką szlachetność, — lecz nieodrodna córka puszczy, silna, drapieżna.
— Senhor, przepraszam, lecz ja nie jestem temu winna — rzekła dziwnie spokojnie. — Senhor sam sobie winien...
Caballero zdławił w ustach jakieś przekleństwo i z trudem dźwignąwszy się na nogi, jął ścierać krew z twarzy. Rana na szyi i policzku musiała być nielada, gdyż krew broczyła z niej obficie.
Pies znów zawarczał i wyrywał się naprzód, lecz Wichna zastąpiła mu drogę, trzymając silnie za obrożę.
Don Carlos ochłonąwszy cośkolwiek, jął się usprawiedliwiać i kląć naprzemian, lecz Wichna już się w rozmowę nie wdawała. Postanowiła ujść stąd natychmiast i dostać się na dworzec. Nagle stanęła jej w pamięci dawno czytana książka, pełna niezwykłych przygód i ta poczęła naglić ją do odejścia. Przypomniała się w samą porę jak dobra, doradzająca przyjaciółka.
Senhor, ja już pojadę dalej sama... proszę o kwit na bagaż...
Syczący z bólu i ogłupiały Hiszpan ledwie odnalazł kwit w kieszeni i rzucił go na sofę. Wichna podniosła go wraz z leżącą torebką i zwróci-