Strona:Paweł Staśko - Serce na śniegu.djvu/75

Ta strona została przepisana.

kim rozczarowaniem i chwilowe porywy przysłonił chmurą smutku. Jechała teraz inaczej nastrojona, zostawiając za sobą bolesne doświadczenie, niby jakieś złe widmo.
Aliści dziwnym trafem ten zasępiony nastrój wypogodził się wkrótce. Okazało się bowiem z rozpoczętej rozmowy, że jeden z pasażerów, stary, obok Wichny siedzący Meksykańczyk, pracował wspólnie z jej rodzicem przy spławie drzewa w okolicy między Monterey a Juarez; że milczącego siłacza don Miguela znał dobrze, nawet ją, będącą wówczas małą dziewczynką o jasnych, nigdzie niespotykanych włosach, dobrze sobie przypomina.
Potoczyła się zatem miła i serdeczna rozmowa, pełna obustronnej ciekawości i pytań. Tragiczna śmierć Obrochty wywarła na przygodnym znajomym smutne i głębokie wrażenie, co oznaczało, że ten uczciwy choć w sobie skryły człowiek, cieszył się wszędzie niezwykłym poważaniem. Jakoż stary kaboklo rozgadał się szeroko o zaletach tego szlachetnego Polaka wygrzebując z pamięci wiele wspólnie przeżytych chwil i zdarzeń. Wichna słuchała owych wspomnień o ojcu z natężoną uwagą i tylko oczekiwała chwili, czy się nie dowie coś o matce. Niestety kaboklo nic nie wiedział tylko przypomniał sobie tyle, że przed kilkoma laty ktoś przez gazety poszukiwał Obrochty... Ktoby to był i jaki miał w tym cel, nie mógł sobie przypomnieć, a wreszcie don Miguel zaszył się kędyś w puszczę i od początku przepadły o nim wszelkie wieści.
Wichna dziwnie tem poruszona wpatrzyła się gdzieś w przestrzeń, jakby z tej drogiej, lecz jakże skąpej wiadomości pragnęła wysnuć bodaj jedno coś mówiące słówko.. Niestety, wszystko otaczało ją mrokiem, gubiło się w domysłach i przemykało mimo niby pierzchliwe cienie. W każdym