— Naprawdę?
— Tak, proszę pana, on jest mądry jak człowiek — i rozpoczęła najswobodniej opowiadać o różnych przydarzeniach. Czuła się niewymownie szczęśliwa, że może wreszcie rozmawiać w macierzystym języku, że słyszy również polską mowę, że słowa same z ust się jej wyrywają.
Konsul rozparł się w fotelu i z przyjemnością poświęcał czas rodaczce. Co jakąś chwilę podsuwał jej coraz to inny temat, jak gdyby pragnął dowiedzieć się o wszystkim, co ta młoda dziewczyna przeżyła na obczyźnie.
Opowiadanie Wichny, aczkolwiek proste, było jak barwny leśny film pełen porywających scen i obrazów, tchnęło całe rzeźką jak rosa duszą, dziką młodością, i swobodą. Gdy się jej coś wspomniało, zapytywała o Podhale, Cichą Polanę, a wreszcie całą Polskę. Konsul serdecznie ucieszony nie skąpił ciekawych wynurzeń. Mówiła wcale dobrze po polsku, że aż się dziwił, jakim sposobem w puszczy zachowała tak nieskażony język.
Po upływie godziny konsul już wiedział prawie wszystko o losie nieszczęliwej sieroty i pragnął przyjść jej z jak najszerszą pomocą. Budziła w nim litość i równocześnie podziw, a zaś jej szczerość i prostota ujmowały za serce jak piękne, rzadkie kwiaty. Ważąc coś w myślach, wyjął z szuflady jakąś kartę, przeglądał ją uważnie, poczem oznajmił.
— Okręt z Vera Cruz do Havru odjeżdża od dziś za pełne dwa tygodnie. Czasu zatem aż nadto. Wobec tego nie pozostaje mojej miłej rodaczce nic innego, jak przyjąć u mnie szczerą gościnę i pośród swoich oczekiwać na wyjazd. Prawda, że tak będzie najlepiej, bo jakże samej tułać się po wielkim, obcym mieście?
Strona:Paweł Staśko - Serce na śniegu.djvu/81
Ta strona została przepisana.