Strona:Paweł Staśko - Serce na śniegu.djvu/83

Ta strona została przepisana.

dością, a i Irusia z miejsca przylgnęła do przybyłej.
Przed Wichną otworzyło się niebo. Najniespodziewaniej znalazła się jakby pośród własnej rodziny, życzliwych, i współczujących spojrzeń. Otoczyło ją ciepło szlachetnych i dobrych ludzi, jakiego nigdy dotąd nie zaznała, o jakim tylko często śniła. Polska mowa rozlegająca się wokoło sprawiała jej wprost bezgraniczną radość. Jęła ją wchłaniać w siebie całą stęsknioną duszą, całą istotą, jak spragniony wędrowiec wchłania w spieczone usta wodę znalezionego zdroju. Każde usłyszane słowo wydawało się jej złotym promieniem słońca, najpiękniejszą muzyką, czarem, świadomość, że się znalazła wśród rodziny, i ta kobieta — matka, jakowymś nimbem otoczona i ta szczebiotliwa dziewczynka — wszystko to razem stało się dla niej rajem, największym szczęściem, czemś ponad wszelkie słowa przytulnym i kojącym. Jakże łaknęła tego nieraz w samotności, jakże czuła potrzebę takiego otoczenia, jego rozmowy i uśmiechu! Łaskawa pani konsulowa, jakby czując, co się w tej biednej piersi dzieje, przygarnęła do piersi opuszczoną sierotę, jak kochająca matka, kładąc na jej gorącym czole serdeczny pocałunek.
Nawskroś przejęta Wichna już nie wstrzymała nurtującego w głębi płaczu. Wszak taki uścisk był jej najżarliwszą tęsknotą, najgorętszym pragnieniem samotnego serduszka. Chwytając rękę dobrej pani, poczęła ją jak dziecko całować i rosić łzami.
— Ja... ja was państwo tak bardzo kocham, że nie potrafię tego wypowiedzieć — zaszlochał ze szczęścia. Pani jest taka dobra, jak najlepsza mamusia...
Konsulowej, na widok tej płaczącej dziewczy-