tości wypatrując w skupieniu, czy nie znajdzie kędy śladu ojca lub od ciupagi szczerby na stromej ścianie, bo tak je przecie wyrębywał... Jednak obrazek za mały, by mógł wszystko pokazać, ale gdy tam przyjedzie, gdy się rozpatrzy w górach, to jej niejedno opowiedzą, nawet znajdzie na pewno ową wspaniałą limbę nad potokiem, na której korze odjeżdżając, wyrył ojciec swe imię i datę tej bolesnej rozłąki...
Naraz z zadumy i głębokiego zapatrzenia wytrącił Wichnę donośny odgłos gongu, oznajmiającego obiad. Ucałowała więc obrazek, który tyle sprawił jej przyjemności i wolno nawet niechętnie poszła do sali, jaką wskazał jej steward. Niedługo pasażerowie poosadzali długie stoły i służba jęła roznosić w wazach pierwszą potrawę. Wichnie jakiś służący w opiętym uniformie ze świecącymi guzikami wskazał miejsce tuż obok kapitana okrętu, na którego szerokiej piersi, również w paradny mundur przystrojonej, lśniły dwa rzędy krzyży i medali.
Kapitan, człowiek niezwykle miły i uprzejmy, zagadnął po francusku zażenowaną nieco Wichnę, jedyną w całej sali uroczą blondyneczkę, lecz ta odrzekła w meksykańskim narzeczu, że nie rozumie jego mowy. Ale władał również i hiszpańskim językiem, a że piękna sąsiadka naprawdę przypadła mu do gustu, zatem począł ją bawić, nie zapominając przy tym i o innych kobietach, wytwornych dekoltowanych damach.
Oczywiście, Wichna jak na pokładzie tak i teraz budziła wiele ciekawości swą odrębną urodą i choć poniekąd łechtało to dość mile jej kobiecą naturę, to przecież wolałaby być sama, by uniknąć tych krępujących spojrzeń. Zdawała sobie sprawę, że tylko ona jedna wyróżnia się wśród kobiet
Strona:Paweł Staśko - Serce na śniegu.djvu/89
Ta strona została skorygowana.