jakby jakąś litość, że jest smutna i milcząca, obojętna na śmiechy i muzykę.
Naraz wilczur siedzący przy krawędzi musiał coś zobaczyć w wodzie, bo zjeżył sierść na grzbiecie i począł szczekać poza burtę.
Zaciekawiona Wichna wstała z leżaka i spojrzała na wodę, jednak nic nie spostrzegła choć pies ujadał dalej.,
— Grot, nie wolno szczekać! — zawołała. — Choć tu zaraz do nogi, boś może gotów skoczyć w wodę! Pewnie ujrzałeś jakąś rybę i już lękasz się o mnie...
Na odgłos polskiej mowy siwa pani jakby dostała nagle febry. Przysunęła się bliżej, nie mogąc już pokonać jakiegoś wewnętrznego nakazu.
— Przepraszam panią, — ozwała się uprzejmie ledwie opanowanym głosem — pani jest widać, Polką, bo właśnie słyszę polskie słowa...
— Tak, jestem Polką — odpowiedziała Wichna, patrząc w wielkie, nagłą radością wypełnione oczy nieznajomej kobiety.
— Boże mój wielki, co za szczęście... Bo ja też z Polski, proszę pani... Jakże się cieszę... Odsamego początku, choć mi się jakoś nie widziało, brałam panią za bogatą Hiszpankę, potem filmową nieprzystępną artystką, różnie... Nie śmiałam odezwać się do pani, choć tak tego pragnęłam.
— Szkoda, jakżebym chętnie porozmawiała z panią — rzekła uradowana Wichna. — Boże, gdybym była wiedziała!
— Oh, wielka szkoda, bo już najlepiej człek się własną mową wypowie... Można mówić różnymi językami, ale ten jeden płynie z duszy... Naprawdę, co za szczęście — poczęła znowu z drżeniem radości w głosie — co za miłe spotkanie... Niech pani będzie taka dobra i usiądzie na chwilę... poroz-
Strona:Paweł Staśko - Serce na śniegu.djvu/98
Ta strona została przepisana.