Strona:Pedro Calderon de la Barca - Kochankowie nieba.djvu/13

Ta strona została skorygowana.



Bracie Ludwiku!

Od dawna już nabyłeś prawa do wdzięczności mojéj, a zaległość ta Twoja u mnie zwiększyła się dziś tém jeszcze: że Tobie to winien jestem poznanie Kalderona i chęć przełożenia kilku jego chrześcijańskich dramatów na język ojczysty. Poczuwam się więc do miłego obowiązku podziękowania Ci za to serdecznie, publicznie, a zarazem, do złożenia Ci pokrótce sprawy z wrażeń których w ciągu tej pracy doznałem.
Otóż — nieraz wpatrzywszy się głęboko w tych „Kochanków nieba“ — i spostrzegając się sam jak ten dramat żywo mię zajmuje, zadawałem sobie pytanie: dla czego ta rzecz tylu wiekami od nas oddzielona, ta tragedja w początkach jeszcze ery chrześcijańskiej odegrana, tak mocno mię porywa, takie silne zajęcie obudza?
Odpowiedź przyszła bardzo łatwo: dramat to dzisiejszy, odgrywający się nie na deskach teatru, ale na widowni świata — w życiu — na ziemi. —
Ktokolwiek całą duszą wpatrzy się w ten obraz Kalderoński, spostrzeże i poczuje że sam jest nietylko widzem, ale i aktorem zarazem w tym wielkim żyjącym dramacie, a własne sumienie powie mu wyraźnie jaką on w nim rolę odgrywa.
Wszystkie tu przez Kalderona wywołane osoby żyją obecnie, żyją i działają jak niegdyś, słowo w słowo, powtarzają się nawet też same wyrażenia — zmiana jest tylko w nazwiskach. — Łatwo sprawdzić to smutne spostrzeżenie, łatwo dostrzedz niestety! i Polemiuszów, onych przeciwników wszelkiego chrześciańskiego postępu, potępiających prawdę dla tego jedynie, że się ich niskim, osobistym widokom sprzeciwia, że ich do wyższego życia, do wyższej ofiary powołuje; i Eskarpinów, owych materjalistów, u których po nad ziemią, po za grobem nic nie ma — bez których nie byłoby Polemiuszów.