Strona:Petöfi - Janosz Witeź.djvu/10

Ta strona została skorygowana.

Już myśli splątanych na kłębek nie zmota,
Bo oto gromadę przypędził pod wrota,
A gazda sam czuwa u progu zagrody,
Jak co dnia on swoje obliczyć chce trzody.

— „Nie trudźcie się próżno, mój gazdo, mój panie!
Przepadła połowa... ha! Boże skaranie!
Jam ciężko strapiony, przepadłać połowa!”
Zaledwie że Janosz wybąknął te słowa,

A gazda w juhasa wzrok wlepił ponury
Brwi zmarszczył i wąsa podkręcił do gory:
— „Miéj rozum Janoszu, żart płochy nie w czasie,
Nie szukajże guza szalony juhasie!”

— „Nie płoche to żarty! mój gazdo: litości!”
A gazda na chwilę oniemiał ze złości,
Aż ryknie jak wściekły: „podajcież mi widła!
Nie ujdziesz mych szponów gadzino przebrzydła!

Ha zbóju! wisielcze! niecnoto! śmierć tobie!
Niech rychło ci z głowy kruk oczy wydziobie!
Jam w domu hodował, jam karmił tę żmiję:
Niech stryczek ci twardy kat wtłoczy na szyję.

Niech ziemia cię żywcem w wnętrznościach zagrzebie,
Bylebym już zbóju nie patrzał na ciebie!”
I gazda drąg ciężki pochwycą w dłoń mściwą,
I w głowę Janosza wymierzy co żywo.

Lecz Janosz uskoczył, pomyka w lot strzały.
Nie boi się gazdy nasz juhas zuchwały;
On krzepki toć pola dwudziestu dotrzyma,
Choć jeszcze dwudziesta nie zbiegła mu zima.

Popędził; już wicher prześciga w przestrzeni,
Bo gazda od gniewu jak wściekły się pieni
I onby mógł rękę rozmachać bez miary,
Toć gazda jak ojciec wychował go stary!

Więc zbiega aż gaździe tchu w piersi niestało,
Spowolniał téż juhas, to staje nieśmiało.
To pomknie na prawo, to w lewo uskoczy,
Sam nie wie gdzie ponieść myśl błędną i oczy.