Strona:Petöfi - Janosz Witeź.djvu/13

Ta strona została skorygowana.

Około południa odpoczął po drodze;
Nic nie jadł od wczora: głód trapi go srodze;
O własnéj on sile już wytrwać nie zdoła,
I pot mu kroplisty wyciska trud z czoła.

Z torebki podróżnéj wydobył kęs chleba,
Spożywa ze łzami — i patrzą nań nieba,
Pogląda nań słońce — a niżéj od ziemi
Urocza Delibab z oczyma jasnemi.

Pokrzepion na siłach wnet pomknie w skok hyży
Nad brzegi jeziora przez trzciny się zbliży,
W kapelusz zaczerpnie przeczystéj tam wody,
I gasi tlejący żar w piersi swéj młodéj.

I głowę na miękką murawę pochyli,
Zamrużył powieki i zasnął po chwili;
Pogodnie mu w duszy, a w sercu wesoło,
I pokój sennemu powrócił na czoło.

Bo sen go przenosi nad potok mu znany,
Siadł niby przy boku dzieweczki kochanéj;
Czarniuchne oczęta całuje bez trwogi,
Grzmot nagle zahuczał — i spłoszył sen błogi.

Po stepie oczyma zatoczy w krąg siebie,
A czarne się chmury bałwanią po niebie;
Żywioły w zapasach ścierają się społem;
I mętna mu chmura znów zwisła nad czołem.

I całun żałobny w krąg przestrzeń skrył całą
I niebo piorunem szalenie zagrało,
Krzyżują się strzały po niebie szerokiém,
Rozpadły się chmury, deszcz lunął potokiem.

A Janosz na kiju obiedwie wsparł dłonie,
Kapelusz głęboko nacisnął na skronie,
I gunię włochatą odwrócił na nice
I w burzy sokolą zanurzył źrenicę.

W net burza przebrzmiała nad stepem bez brzega,
Jak rychło nadciągła, tém rychléj odbiega;
Na skrzydłach ją wicher unosi z przestrzeni,
Już tęcza od wschodu półłukiem się mieni.

Otrząsnął z dżdżu gunię i z wichrem w zawody
Podąża po stepie pastuszek nasz młody,
Choć słońce już do snu układło się w łoże,
On spieszy wciąż stepem szerokim jak morze.