„Kto jeszcze za siebie obejrzeć się może,
Niech progów tych stopą nie dotknie, broń Boże;
Mnie wcześnie kwiat uwiądł na ścieszce żywota,
Więc do was bez trwogi przychodzę sierota.
Pod dach mnie, gdy wola, przyjmijcie po Bogu,
Dozwólcie mi spocząć na garści barłogu;
Lub ostry nóż w sercu utopcie mi raczéj:
Toć rychléj zakończę mój żywot tułaczy”.
I blada mu trwoga nie padła na czoło,
Dwónastu opryszków otoczy go wkoło.
— Posłuchaj co powiem, przewódzca doń rzecze,
Wóz oto i przewóz! wybieraj człowiecze!
Tyś chłopak nie lada, zaprawdę chwat z ciebie!
Być dzielnym opryszkiem sądzono ci w niebie;
Masz życie za plewę, śmierć ciebie nie straszy,
Takiego potrzeba drużynie dziś naszéj.
Nam fraszką grabieże, morderstwa i trupy,
Sowicie zdobyte opłacą je łupy,
Zostańże z drużyną mój chłopcze, patrz oto
Na mnogie te beczki, w tych srebro, tam złoto.”
Już w duchu Janosza myśl nagła połyska,
Do wodza opryszków przystąpi on z bliska:
— Ja będę wam druchem, hej szczerze! dłoń w dłonie!
Frasunki żywota niech przeszłość pochłonie.”
— Cudniejszą ci przyszłość zaświeci otuchą,
Ha! przyjąć nam drucha przystałoż na sucho?
Gotujże biesiadę drużyno kochana,
W cześć bratu nowemu zajrzyjmyż w dno dzbana”.
I wszyscy w dno dzbana zajrzeli ochoczo,
Już zmysły się mącą i oczy snem mroczą;
Sam Janosz się tylko na nogach nie chwieje,
Bo drobnym on łykiem zbył częste koleje.
Pijanym opryszkom sen twardy zwarł oczy;
Uśmiechnął się Janosz, wzrok wkoło zatoczy,
Jak izba szeroka, pod stołem, pod ławą
Zalegli w krąg ziemię na lewo, na prawo.
— Dobranoc! zawoła, ha śpijciesz na wieki!
Aż trąba wam straszna rozemknie powieki,
Nie jednym wy życia zgasili pochodnie,
Ja nocą wieczystą zapłacę wam zbrodnie.