Strona:Petöfi - Janosz Witeź.djvu/18

Ta strona została przepisana.

I druchy z podziwem wlepiły weń oczy,
Za serca ich chwyta blask krasy uroczy;
Gdzie chwilkę przystaną zdążając na boje,
Wnet płaczą za nimi nadobne dziewoje.

Lecz Janosz oczyma nie rzuci na żadną,
Czyż cudze dziewice to serce owładną?
Wszak postać Iluszki panuje w niem słodka
Niech zbiegnie świat cały czyż taką napotka?

VIII.

Drużyna wciąż jedzie przez pola i jary,
Aż doszła do kraju gdzie władną Tatary,
Tu straszna bez chyby niedola ich czeka,
Już głów psich tysiące dostrzegła zdaleka.

A książę tatarski ze straszną psią głową
Przystąpi i groźne wyrzuci z ust słowo:
— Zuchwałe madjary zwalczycież nas mieczem?
My silni bo mięsem karmieni człowieczem.

Zadrżeli madjary, co czynić, mój Boże!
Tatarów jak mrowia, i któż ich przemoże?
Na szczęście w pobliżu posiadał kęs ziemi,
Poczciwy król negrów z murzyny czarnemi.

Król szczerą otoczył opieką madjary;
Bo kiedy węgierskie przebiegał obszary,
Lud dzielny, odwiecznym praojców zwyczajem,
Ugościł go szczodrze nad białym Dunajem.

Serdeczną gościnność król negrów wspomina,
Każdego madjara on kocha jak syna,
Do Hana Tatarów zagadnież tak słowy:
— Niech moim madjarom nie spadnie włos z głowy.

Daremno, mój bracie, tak troszczysz się srodze,
Toż oni kamieniem nie staną ci w drodze,
Jam dobrze ich poznał, szlachetne to plemię,
Pozwólże im panie przez twoje przejść ziemie!

— Czegóżbym ja tobie odmówił, mój druchu!
Tatarski han rzecze ukojon już w duchu,
I listy żelazne rozeszle na gody,
— Niech dzielnym Madjarom nie zrządzi nikt szkody.