Strona:Petöfi - Janosz Witeź.djvu/21

Ta strona została przepisana.

Przez noc tę odpoczniem, sen siły nam skrzepi,
A jutro na wroga uderzym tem lepiéj;
Toż skoro na niebie połyśnie nam zorza,
Odbijem twe kraje od morza do morza”.

Król głucho zajęknął: „Ach! córka jedyna!
Któż zdoła ją wydrzeć ze szponów Turczyna?
Powróćcież mi dziecko, a w słuszną, podziękę,
Kto z was ją; przywiedzie, otrzyma jéj rękę!”

Wielkaż to podnieta, już błogą nadzieją
Wrą serca Madjarów, już głowy goreją;
Każdemu przed oczy połyska los pewny,
Lub zginie, lub rękę posiędzie królewny.

Poszeptu nadziei sam Janosz nie słucha,
Jéj blask mu nie wniknął uroczo w głąb ducha;
On planów na przyszłość zuchwale nie kreśli;
W Iluszce utopił marzenia i myśli.

XII.

Już słonko migocze promyki złotemi,
Któż widziéć i słyszéć to zdoła na ziemi,
Co Boże słoneczko zobaczy, posłyszy,
Gdy ziemię o brzasku promieniem tknie w ciszy.

Już trąba bojowa pobudkę zadzwoni,
Rycerstwo piorunem poskoczy do koni;
Ten siodła bieguna, ten szablę zrdzewioną,
Naostrza o kamień, aż iskry zapłoną.

I stary król Franków gotuje się w pole,
Już skrzydła do lotu rozwija sokole;
Wódz mężnych huzarów zdaleka to zoczy
Co żywo do króla z pokłonem przyskoczy:

„O królu! w ukryciu być tobie przystało,
Tyś siwy jak gołąb, twe ramie omdlało;
Wiem dobrze, czas nie zmógł wspaniałéj twéj duszy,
Lecz kark twój nagina, i barki w proch kruszy.

Błagamy cię panie, zleć Bogu twe sprawy
I naszéj szablicy zaufaj téż prawéj;
Nim słonko zapadnie za lasy, za wzgórza,
Na karku najezdców my pomkniem jak burza!”