Mknie Janosz po stepie z królewną uroczą,
Nad pole bojowe o zmroku doskoczą;
Słoneczko wlepiło jaskrawe swe oko,
W murawę trupami zasłaną szeroko.
Oj! snujeż się głucho cień śmierci tam blady,
I kruków spadają żarłoczne gromady;
Żałośnie téż słonko zstąpiło z przestworza,
I z cichém westchnieniem zapadło w głąb morza.
Przy polu bojowém po stronie tam prawéj
Jest wielkie jezioro o wodzie złotawéj,
Dziś całe skraśniało, bo Madjar w wód łonie
Z posoki tureckiéj czerwone mył dłonie.
Już króla powiedli huzary ku górze,
Gdzie stary gród baszty utopił w lazurze;
Spokojnie próg zamku przekroczył król stary,
Bo czaty na basztach sprawują huzary.
Zaledwie rycerze na zamek się wtłoczą,
W net Janosz przywodzi królewnę uroczą;
Jéj lica się płoną, blask dziwny w jéj oku,
Wygląda jak tęcza przy mętnym obłoku.
Gdy miłą zdaleka zobaczył król córę,
Rozbłysło radością oblicze ponure;
Całuje dzieweczkę i w oczy i w lica:
Jak róża skraśniała królewska dziewica.
„Gdy niebo mnie łaską tak szczodrze obdarza,
Gotujcie wieczerzę, wołajcie kucharza;
Mięsiwa i wety na stoły niech kładą.
Walecznych rycerzy ugośćmy biesiadą”.
„Nie trzeba kucharza, nasz królu a panie!
Ochoczo do króla wyrzekną dworzanie:
My rzecz tę załatwiem, gdy zechcesz skiń głową,
W jadalnéj komnacie masz ucztę gotową”.
Te słowa huzarom radośnie brzmią w uchu,
Za królem do sali zdążają co duchu;
Na miłych król gości po dwakroć nie woła,
Już stoły zastawne obsiedli dokoła.