Wśród pracy i chłosty wyrosłem w pacholę,
A chmury przyćmiły sierocą mą dolę;
Jedyna mi gwiazdka nad głową migocze,
Bieluchna gołąbka, dziewczątko urocze.
Mogiłę jéj matki, już trawa zarasta,
Już nowa w dom męża wstąpiła niewiasta.
Nie długoć i ojciec zmarł z bólu i troski:
Dzieweczka z macochą mieszkała wśród wioski.
Pociechą mi całą ta biédna sierota,
Jedyną różyczką wśród kolców żywota;
Mógłżem ja mój Boże, nie kochać jéj żywo,
Gdy serca nam sprzęgło sieroctwa ogniwo.
Bym mógł ją zobaczyć chwileczkę przed progiem,
Nie dałbym tej chwilki za kołacz z twarogiem.
O! jasnoż w niedzielę słoneczko mi świeci,
Gdy w pląsach na łące zgromadzą się dzieci.
A kiedym na chłopca wzrósł krzepko i pięknie,
Ej serce mi puka, pierś mało nie pęknie;
A gdy ją uścisnę, drżę cały jak listek
Że mógłby świat dla mnie zapadnąć się wszystek.
Bezbożna macocha wciąż krzywdzi niebogę,
Niech Bóg jéj przebaczy, ja bronię jak mogę;
Gniew wiedźmy przeklętéj odganiam ja czarem,
Gdy w pomstę niekiedy zastraszę pożarem.
I mnie téż biednemu przypadły psie chwile,
Kiedyśmy Gazdzinę złożyli w mogile,
Boć ona mnie wiernie do dni swych ostatka,
Przed Gazdy razami słoniła jak matka.
Ja serce mam twarde, kowane ze skały,
Nie często z mych oczu łzy wrzące tryskały;
Lecz na grob Gazdziny stoczyłem ich tyle,
Aż kwiaty na cichéj zakwitły mogile.
I miła Iluszka, mój klejnot jedyny
Zawodzi też ciężko na grobie Gazdziny:
Bo dobra niewiasta serdecznie a słodko
Z daleka nad biédną czuwała sierotką.
„Czekajcie-no dzieci — mówiła z uśmiechem,
Pożenię was jeszcze, toż kochać nie grzechem,
I dola wam jasna po Bogu zaświeci,
Będzie to z was para — czekajcie-no dzieci.”